"Annę Kareninę” ogląda się z prawdziwą przyjemnością
Uroda spektaklu przyćmiewa nawet wszystkie skróty, uproszczenia a nawet wynikające z nich naiwności, jakich reżyser nie mógł się ustrzec przenosząc na scenę epickie dzieło Lwa Tołstoja.
Pierwsze sceny przedstawienia: konflikt u Obłońskich, pojawienie się Lewina, przyjazd Anny i poznanie z Wrońskim, ich wzajemne miłosne porażenie, ślizgawka z Kitty..., z uwagi na wielość i nadmiar zdarzeń zdają się nieco karkołomne dla widza.
Powoli jednak z tych ułamków fabuły wyłania się sensowna całość.
Z mnogości postaci i wydarzeń powieści reżyser, Grigorij Lifanov, wydobywa wątek najważniejszy: miłosny trójkąt Anna -Aleksy Karenin i Aleksy Wroński.
Anna w interpretacji Katarzyny Dorosińskiej zdobywa z miejsca publiczność. Trudną rolę Anny Dorosińska buduje bardzo stonowanymi środkami wyrazu, nadając swej postaci urok a jednocześnie obdarza ją psychologiczną głębią.
Mocno akcentuje też emocjonalne rozdarcie pomiędzy miłością do synka i uczuciem do Wrońskiego.
Ma wiele momentów bardzo przekonywujących i wzruszających, jak, na przykład, sceny z Sieriożą czy scena choroby po porodzie.
Młoda aktorka jest także jakby stworzona do XIX wiecznego kostiumu: piękne suknie zaprojektowane przez Zofię de Ines leżą na Annie wprost cudownie.
Nieco słabiej, przynajmniej na początku sztuki, wypada Marek Braun jako Wroński. Aż chce się spytać: za kim ta Anna tak szaleje? On ma przecież być także ogarnięty miłosnym szałem. Tymczasem jest chłodny i obojętny. Nie przekonuje do swojej miłości.
Współczuć należy natomiast Kareninowi. Jarosław Rabenda jako zdradzony mąż jest bardzo wiarygodny. Gubi się, nie ogarnia tego, co się stało. - Ja to jeszcze zniosę. Ale co salon powie na to?- pyta. Jego uporządkowany i usystematyzowany świat wali się w raptem w gruzy.
Gdzieś w tle miga wątek Kitty - Lewin (Maria Gudejko i Adam Majewski, i rodziny Obłońskich, (Stiepanem Obłońskim jest Wojciech Wachuda a Dolly - Maria Gudejko.)
Wszyscy pojawiający się na scenie aktorzy tworzą pod wodzą reżysera arcycieklawą galerię postaci.
Także siedmioosobowa grupa pań i panów uosabiająca arystokratyczny salon , która niby grecki chór komentuje wydarzenia, włącza się do akcji i intonuje śpiew rosyjskich romansów.
Romanse są tłem dla miłości. Ubarwiają też spektakl, który ma bardzo oryginalną formę. Dopomaga jej scenografia Wojciecha Stefaniaka w postaci lekkich metalowych konstrukcji, które w miarę upływu akcji można przestawiać i oświetlać w dowolny sposób.
Wykorzystana scena obrotowa nadaje spektaklowi rozmach a taniec - ekspresję i żywioł. Tym bardziej, że motywem przewodnim muzyki jest walc ""Maskarada"" Chaczaturiana.
- Miłość jest wieczna - mówił przed premierą Grigorij Lifanov.- Jeżeli ktoś nawet nie zna książki, ta ""Anna"" ma zachęcić go do przeczytania powieści.
Daj Boże, by tak się stało.
Barbara Koś ""Echo Dnia"", 28.09.2013
Z komentarzy internautów:
Para zakochanych bardzo mi się podobała. Ale nigdy takiej miłości, w takich warunkach nie chciałabym przeżyć.
ZDECYDOWANIE POLECAM. Byłam na premierze i uważam, że spektakl niesamowity! Ja od samego początku widziałam w oczach Wrońskiego miłość do Anny. Szkoda mi było Karenina, który moim zdaniem postąpił właściwie. Świetnie dobrana obsada. Cudownie po prostu!