(…) W drugiej części sztuki pojawia się więcej muzyki i piosenek, a także dobrego humoru. Aktorzy kończą spektakl, śpiewając piosenkę hiphopową. Po zmianach przygody Sindbada stały się jeszcze bardziej bajecznym i kolorowym widowiskiem. Duża w tym zasługa wrocławskiego malarza Dariusza Orwata, który stworzył fantastyczne i bardzo nowoczesne dekoracje. Przedstawienie stało się także bardziej uniwersalne i nie jest już adresowane jedynie do małych dzieci.
/ZB/, Sindbad i UFO, „Echo Dnia” 2005, nr 13 z dn. 17.01.
(…) I część „Przygód
Sindbada Żeglarza” zagrano w grudniu 2004 r. Była to sympatyczna opowieść o
żądnym przygód młodzieńcu, który uratowany z morskich odmętów poznaje
księżniczkę i ubiega się o jej rękę.
(…) Spektakl
składający się już z obu części rozczarowuje. Dopełniające dzieło szczątki
fabuły, ułamki scen i ich powierzchowność, a przede wszystkim zero treści
zacierają korzystne wrażenia odniesione po premierze części I.
Są to właściwie dwa
spektakle, z których ten drugi ma się zupełnie nijak do pierwszego. Nie ma już
Piruzy, tylko Mila, Sindbad gra na perkusji, wuj Tarabuk na gwałt chce się
żenić z kosmitką, bo zamiast wilków morskich pojawiają się kosmici…
Cudowne krainy, kolorowe wieloryby, ryby piły itp. tworzą jeden wielki i głośny chaos, z którego poza poszczególnymi obrazkami nic nie wynika. Ta sceniczna sieczka raduje jednak ponad miarę małą widownię, która nucąc piosenkę do wiersza wuja Tarabuka „Za stolikiem morze, za morzem Bóg wie co”, opuszcza salę w euforii.
Barbara Koś, Bóg wie co…,„Słowo Ludu” 2005, nr 13 z dn. 17.01.