(...) Realizacja Mikołaja Grabowskiego w radomskim Teatrze
Powszechnym pozostaje zaskoczeniem nie mniejszym, choć w zupełnie innym
sensie.
(...) Ten „Ślub" rozpoczyna się, jakby Grabowski osadzał go w
dobrze znanej tradycji, od której trudno się już uwolnić po legendarnym
spektaklu Jerzego Jarockiego z roku 1991. Henryk (Łukasz Stawowczyk) i
Władzio (Karol Puciaty) też wyglądają na postacie zagubione w ciemności,
przed którymi dopiero się ukaże niespodziewany świat. Niepewną granicę
między snem śnionym przez Henryka jako żołnierza na wojennym froncie a
jego rodzinnym domem zaznaczył Grabowski wyraźnym scenicznym znakiem:
niby w głębi sceny za chwilę odnajdziemy domowe sprzęty, zza szafy
wyłonią się Matka (Izabela Brejtkop) i Ojciec (Piotr Kondrat), ale tak
naprawdę cały czas znajdujemy się
w ogromnej hali przywołującej
skojarzenia z lotniczym hangarem. Wymiar powrotu staje się w
przedstawieniu Grabowskiego wątkiem decydującym.
Henryk bowiem
pojawia się w rodzinie jako młodzieniec przekonany o wyjątkowości
własnego doświadczenia, tym bardziej że zdobytego w horrorze wojny.
Nawet jeśli dręczą go jakieś wątpliwości, Władzio natychmiast dodaje mu
odwagi. Zgoda na ślub z Manią (Joanna Jędrejek) udzielany przez Ojca, a
potem odrzucenie Ojca i przejęcie władzy królewskiej wydają się
Henrykowi naturalną koleją rzeczy. Poznał świat wcześniej od najgorszej
strony, teraz zatem to on może podejmować decyzje.
Grabowski pokazuje
konflikt młodości przekonanej o swoich racjach z niejednoznacznością
sytuacji, które pojawiają się na życiowej drodze. Naturalnie Henryk w
swoich przekonaniach wydaje się szczery, lecz po pewnym czasie
okazuje
się, że rzeczywistość na takich jak on czyha, by się nimi wysłużyć. Do
pewnego stopnia Henryk panuje nad Ojcem, ale nie panuje już nad Pijakiem
(Jarosław Rabenda). Sięgnął po władzę absolutną i nie zauważył, że
przez to ulegnie autodestrukcji, którą symbolizował przed nim właśnie
Pijak. W jednej ze scen Henryk dostaje już tylko raporty o tym, kogo
udało się wcisnąć do więzienia, jednak nie odpowiada na nie wzrastającym
zadowoleniem, przeciwnie: zaczyna być przerażony tym, co uczynił. Pycha
zrodziła zagładę. Gra w życie okazała się trudniejsza, poza tym tak
trudno zbierać ofiary na własne konto. Samobójstwo Władzia wystawione na
pokaz całego dworu stanowi kulminację tragedii pozornej świadomości.
Niełatwo
w roli Stawowczyka odróżnić to, co jest jego własnym zmaganiem się z
postacią, od tego, co jest w nim czysto młodzieńczą aktorską uciechą tak
potrzebną w tej interpretacji Henryka. Coś w tym jest, ale nie wolno
zapomnieć, że Grabowski podobnie jak Augustynowicz prowadzi
przedstawienie konsekwentnie i oferując Stawowczykowi tak wymagające
zadanie, liczył przede wszystkim na dobrze obliczony efekt. To jedna z
możliwych dróg przy takiej reżyserskiej strategii.
Nie da się też
mówić o radomskim „Ślubie" bez wspomnienia, że to zwycięstwo właściwie
całego zespołu, jednak Ojciec Piotra Kondrata i Pijak Jarosława Rabendy
pozostaną w pamięci jako role budowane na fundamencie wcześniejszych
scenicznych doświadczeń i nieskrywanej wcale wiedzy o wymaganiach, jakie
stawia tej rangi dramaturgia. Bezdyskusyjne zwycięstwo.
Jakiś
wspólny wniosek z prac Augustynowicz i Grabowskiego? Chyba tylko ten
oczywisty, że Gombrowicz potrafi zaskakiwać bez końca. Wystarczy go
pokazać bardzo osobiście i bardzo uczciwie.
Przemysław Skrzydelski
"wSieci", 45/2016