To było ogniste przedstawienie!

„Prochem jesteś i w proch się obrócisz" - bardzo sugestywnie przypomina swoim spektaklem Janusz Wiśniewski, autor tekstu i reżyser „7 lekcji dla zmarłych". Jeśli głównym celem sztuki było wstrząśnięcie widzem to plan został zrealizowany nie w 100 ale wręcz w 150%. Przedstawienie przytłacza ogromem smutku i bólu, jaki, dosłownie, krzyczy do widza ze sceny. Ale czy nie ma żadnego pocieszenia?
Spektakl składa się jakby ze strzępów tekstów z różnych epok, można usłyszeć m.in. pogłosy starożytnych tekstów jak choćby „Odyseja" czy Biblia, ale także takich autorów Eliot, Rilke czy Pawlikowska-Jasnorzewska. Nagromadzenie różnego rodzaju tekstów kultury europejskiej, liczne odwołania do tradycji różnych epok sprawiają, że sztuka wręcz kipi odwołaniami, aluzjami i symboliką. To sprawia, że każdy może odczytać przedstawienie na swój sposób, każdy może zobaczyć w nim coś innego. I na pewno obejrzenie „7 lekcji dla zmarłych" tylko jeden raz nie odkryje przed nami całej prawdy o tej sztuce.
Trwoga, żal, bezsens życia, bezbrzeżny smutek, poczucie niespełnienia, samotność - to przede wszystkim te słowa jako pierwsze przychodzą na myśl, gdy się ogląda przedstawienie Janusza Wiśniewskiego. Duże wrażenie robią motywy wanitatywne przypominające o znikomości ludzkiego życia, jak ogień świecy, który jest ulotny jak nasze życie, czy ludzka czaszka. Jednak szczególne wrażenie wywołuje kontrastowe zestawienie panny młodej ze smutkiem, z nieszczęśliwą i niespełnioną miłością czy, chyba najbardziej uderzające, z samobójczą śmiercią. Sztuka bez ogródek uświadamia nam, jak cienka jest granica między życiem a śmiercią, między radością a smutkiem, czy między żywymi ludźmi a zjawami. Nieoglądane dotąd w radomskim teatrze efekty specjalne z pewnością są dodatkowym plusem, a muzyka, której kompozytorem jest Jerzy Satanowski, to prawdziwa wisienka na torcie.
Aktorzy mieli niełatwe zadanie. Stworzyli postaci, które, mimo swojej ulotności, czasem groteskowości czy wyolbrzymieniu cech, są przekonujące. W spektaklu można zobaczyć m.in. Danutę Dolecką, Izabelę Brejtkop, Patrycję Zywert, Natalię Rzeźniak-Pospieszalską, Piotra Kondrata, Adama Majewskiego czy Krzysztofa Chudzickiego. Duże brawa!
Przedstawienie nie jest długie, trwa zaledwie godzinę, ale czy ktoś dłużej wytrzymałby takie napięcie nerwów i taką dawkę smutku i bólu? Ostatecznie człowiek zastanawia się - czy wszystko jest „marnością nad marnościami"? Czy życie to tylko niekończący się powrót do przeszłości, bezkresny ból, która zmusza nas do krzyku? Może choć duszę uda się ocalić...
Klaudia Kornacka