Prasa o spektaklu

(…) Debiutancka sztuka Andrzeja Możdżonka nie zasługuje na potępienie: tkwi w niej wiele prawdziwych rozterek, przykrytych przez literacką erudycję, za którą wolał skryć się niepewny siebie autor.
Niewątpliwym atutem jest choćby niebagatelny słuch językowy: sztuka ma swoje rytmy, swoje składniowe i stylistyczne osobliwości; zapewne lwia część autoironii w tych grach rytmicznych została właśnie umieszczona. Aliści wygranie tych niuansów to sztuka konwersacji trochę za wysoka dla radomskich aktorów. Jeszcze Zygmunt Wojdan daje sobie stosunkowo najlepiej radę z dialogiem, natomiast Grażynie Kłodnickiej i – zwłaszcza – Jerzemu Stępkowskiemu znacznie lepiej wychodzą namiętne, dramatyczne dialogi i tyrady niż autoironiczne przysłuchiwanie się własnemu słowu.
Jacek Sieradzki, Jaskółcze niepokoje, „Teatr” 1990, nr 5, s. 29-30.